Rozliczymy korektę według liczby słów ważonych, może tłumacz się nie zorientuje, że musi sprawdzić wszystko, a zapłacimy mu jak za połowę.
Doliczymy internal fuzzy do analizy, może tłumacz się nie zorientuje, że recyklingujemy sobie jego własną pracę.
Nie zapłacimy za setki i powtórzenia, może tłumacz się nie zorientuje, że są w nich niespójne bzdury.
Wystawimy PO na kwotę niższą od minimalki, może tłumacz się nie zorientuje, że próbujemy na nim przyoszczędzić. Albo przynajmniej będzie mu głupio się upomnieć.
Podeślemy wypluwki z MT jako tłumaczenie do normalnej korekty, może tłumacz się nie zorientuje, że powinniśmy to rozliczyć jako postedycję.
Będziemy co dwa dni dosyłać po zdaniu „aktualizacji” i zamawiać tłumaczenie w ramach przysługi, ewentualnie obiecując, że doliczymy to do Następnego Dużego Projektu. Może tłumacz się nie zorientuje, że nie doliczyliśmy.
Owszem, tłumacz się zorientuje. Że jesteście januszami biznesu i ignorujecie ustalone zasady, żeby przyciąć na zleceniu 18 złotych. Albo 4,50.

A może inaczej?
Zatwierdzę od razu wszystkie dopasowania 100% i 99%, może klient się nie zorientuje.
Nie sprawdzę pisowni i zignoruję hurtowo wszystkie ostrzeżenia QA, może klient się nie zorientuje.
Przepuszczę to przez Google Translate, może klient się nie zorientuje.
Zrobię na odpierdol, może klient się nie zorientuje.
Serio — do tego dążymy jako branża?
Spoko, tylko nie chrzańmy, że jakość przede wszystkim, skoro najważniejsza jest „optymalizacja kosztowa” i pozorne oszczędności.
Comentarios